niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział X

Rozglądam się. Jesteśmy na lotnisku i czekamy na któregoś z chłopaków. W pewnym momencie słyszę za sobą moje imię. Odwracam się i widzę zmierzającego w naszą stronę uśmiechniętego Kendall'a. Mimowolnie też się uśmiechnęłam. Chłopak wita się z Carlos'em po czym podchodzi do mnie i delikatnie przytula. Odwzajemniam. Czuję dziwne ciepło w sercu.
-Jak było?-Słyszę głos blondyna przy moim uchu. Wtedy lekko się od niego odsuwam.
-W porządku.
-Prowadź do auta-Carlito lekko obejmuje mnie w pasie. Mam wrażenie, że Kendall się domyśla, ale nie pyta o nic. Kieruje się w stronę lotniska. Idziemy w milczeniu. Mi to nie przeszkadza bo milczenie było większością mojego życia, ale widzę, że chłopacy czują się z tym niezręcznie. Postanawiam zacząć jakiś temat.
-Jakie macie plany na następne dni?
-Koncert w Londynie, przecież wiesz-mówi Latynos.
-Jaki koncert?-Kendall zatrzymuje się i patrzy na nas.
-Zupełnie wypadło mi z głowy-mówię.
-Jaki koncert?
-Charytatywny. W naszej starej szkole.
-Kiedy jest?-Blondyn na mnie zerka.
-Za dziewięć dni.-Lekko kiwa głową.
-Jedziemy?-Pytam. Po chwili już siedzimy w aucie i ruszamy. Do naszego bagażu przybyła jedna walizka. Carlos nie chciał przystopować z zakupami. Uparty jak zawsze. Automatycznie na niego spojrzałam. Siedzi z tyłu, obok mnie, pomimo tego, że miejsce z przodu jest wolne. Łapie mnie za rękę.
-Więc...jesteście razem?-Patrzę na Kendall'a, a potem na mojego chłopaka.
-Tak-Carlos się uśmiecha. Mimo wszystko nie potrafię powstrzymać uśmiechu. Carlos mnie przytula.Widzę jak Kendall przenosi wzrok z nas na drogę. Udaje obojętność, ale go to boli. Wiem to. Nie jestem głupia. Mimo tego, nic z tym nie robię. Przytulam się do Carlos'a. Przy nim czuję się bezpieczna. Jak kiedyś. I nagle uświadamiam sobie, że jestem ćpunką. I nagle mam ochotę sobie władować. Nie obchodzi mnie to, że Carlos jest obok. Że najprawdopodobniej Kendall cierpi. Odsuwam się od chłopaka.
-Zatrzymaj się-mówię stanowczo.
-Co?-Pytają równocześnie.
-Zatrzymaj się-powtarzam.
-Co jest?
-Muszę coś załatwić.-Carlos patrzy na mnie ze zmartwionym wzrokiem. Wie o co chodzi.
-Nie pozwolę ci na to.
-Nie potrzebuję twojego pozwolenia, jasne?! Zatrzymaj się do cholery!
-Uspokój się-Carlos próbuje mnie przytulić.
-Zatrzymaj się!-Krzyczę i się odsuwam. Kendall patrzy to na mnie to na Carlos'a, nie wiedząc co zrobić.
-Kendall nie zatrzymuj się, jasne?
-Zatrzymaj kurwa ten samochód-nerwy mi już puściły.
-Melody, spokojnie. Jedziemy do domu.-Chłopak uspokajająco łapie moją dłoń w swoją i gładzie jej wewnętrzną część kciukiem.
-W dupie mam ten twój dom, kumasz? JESTEM ĆPUNKĄ. Mam ci to do cholery przeliterować?-Lekko zabieram swoją dłoń.
-Ten temat już przerabialiśmy, nie wydaje ci się?-Ponownie próbuję przyciągnąć mnie do siebie.
-W dupie to mam.
-Nie pozwolę ci nic wziąć, Mel.
-Już mówiłam, że nie potrzebuje twojego pozwolenia.
-Przecież już było dobrze...Co się stało?-Zaczynam się śmiać. On nie ma pojęcia o narkotykach.
-Dobrze?
-Tak, właśnie to powiedziałem.
-Zatrzymaj się-zwracam się do Kendall'a.
-Nawet nie próbuj-Carlos mówi zaraz po mnie.
-Kendall...
-Sabine, proszę cię...-Latynos przygląda mi się swoimi smutnymi tęczówkami.
-O co mnie prosisz, Carlos? Od początku mówiłam, że jestem narkomanką. Myślałeś, że jak powiem sobie "dość" to po prostu przestanę?
-Wyjdziesz z tego, nie pozwolę ci znowu do tego wrócić..
-Szlak mnie zaraz trafi. Zatrzymaj ten samochód do cholery!-Kendall wpatruje się w drogę. Widać, że się waha.--Kendall to cholery jasnej zatrzymaj ten pierdolony samochód!-Blondyn w końcu zatrzymuje się gdzieś na uboczu. Posyła Carlosowi przepraszające spojrzenie. Wychodzę z samochodu najszybciej jak się da. Carlos ku mojemu zdziwieniu robi to samo.
-Nie łaź za mną.
-Będę.
-Bo?
-Bo Cię kocham.
-Nas nie można kochać. Ranimy tylko ludzi.
-No to patrz-rozkłada ręce.-Kocham cię, rozumiesz? Raz cię zostawiłem, nigdy więcej nie popełnię tego błędu.-Nie wierzę w ani jedno słowo. Idę dalej. Czuję jak chłopak odwraca mnie w swoją stronę i nie pozwalając mi nic powiedziec, wpija w moje usta. Odsuwam się. Latynos mocno obejmuje mnie ramionami.
-Puść mnie.-Nie, Mel. Nie mogę znowu pozwolić ci odejść.
-Wrócę wieczorem, obiecuję.
-Nie rób tego sobie. Nie rób tego mi.
-Muszę, rozumiesz?
-Nic nie musisz.
-Daj mi spokój-wyrywam się i odchodzę. On jednak dotrzymuje mi kroku.-Powiedziałam; daj mi spokój.
-A ja mówiłem, że cię nie zostawię.
-Odpierdol się, dobra?-Nie wytrzymuje. Mam po prostu dość.
-Nie...
-Nie? Nie?!-Wzrusza ramionami i wpatruje się w moje oczy.--Odpieprz się-mówię cicho i przyśpieszam kroku. On nadal idzie za mną.
-Dobra! Wracamy do domu-wracam do samochodu, jednak nie dałam za wygraną. Wymknę się później. Nawet nie zauważą. Chłopak siada koło mnie. Nie odzywam się. Udaje, że nie ma go obok. Łapie mnie za rękę i delikatnie ściska. Zabieram ją. Patrzy na mnie z widocznym smutkiem w oczach. Nie reaguję. Po chwili dojeżdżamy do domu. Bez słowa wysiadam i kieruję się w stronę domu. Kendall i Carlos biorą walizki. Także kierują się do drzwi. Wchodząc do domu nawet nie fatyguję się, by przywitać Logana i Jamesa. od razu kieruję się na górę. Słyszę, że Carlos mówi coś do chłopaków i za chwilę pojawia się obok mnie.
-Co ty robisz?
-Idę z tobą.- Wzrusza ramionami.
-I po co?
-Bo chcę dotrzymać ci towarzystwa?-Wchodzimy do jego pokoju. Kładę się na łóżku. Chciałabym być teraz sama. On kładzie się tuż koło mnie. Wiem, że ma wiele pytań. Nie potrafię na nie odpowiedzieć. Widzę, że nad czymś się zastanawia. Nie pytam. Chcę zostać sama z ciszą. Po chwili wzdycha i mocno mnie przytula nie pozwalając odsunąć. Nie chcę by tu teraz był. Jest moim przyjacielem, chłopakiem.. Ale to silniejsze ode mnie. Po prostu muszę sobie władować. On się nie odzywa. Jestem mu za to wdzięczna.
_____________________________________________________
Po raz kolejny; przepraszamy. Naprawdę nie umiałyśmy się zorganizować. Ja praktycznie mieszkam w szkole i w kościele i to właśnie głównie moja wina. Więc; przepraszam. Jeśli się uda (a mam taką nadzieję) to rozdziały będę częściej.
Do następnego ♥

wtorek, 24 września 2013

Rozdział IX

-Chodźmy do tego-Carlos ciągnie mnie za rękę do sklepu. Patrzę na wystawę sklepową, praktycznie same sukienki. W jednym momencie się zatrzymuje.
-Do tego nie wchodzę.
-Czemu?
-A widziałeś co w nim jest?-Pytam retorycznie.
-Ciuchy?
-Ściślej mówiąc sukienki.
-No i? Kiedyś nosiłaś. Miałaś taką jedną...w kwiatki.
-Miałam. Teraz nie ubiorę.
-A dla mnie?-Patrzy na mnie proszącym wzrokiem. Patrzę na niego jak na idiotę. To cios poniżej pasa.
-Nie, Carlos. Nie założę sukienki.'
-Chodź, proszę. Chociaż przymierz.-Chłopak upiera się przy swoim.
-Nie-mówię stanowczo.
-Mel, proszę.
-Carlos, nie.-Wzdycha. Wygląda na zrezygnowanego. Widzę, że jest smutny.
-No dobra. Ale pierwszy i ostatni raz.-Jego twarz w jednym momencie rozświetla promienny uśmiech. Ciągnie mnie za rękę do sklepu. Nie wierzę, że się zgodziłam. Nie miałam na sobie sukienki odkąd Carlos wyjechał. Dużo rzeczy wtedy porzuciłam. Chyba chciałam od tego uciec. Jeśli on myśli, że do tego powrócę to się myli. Wchodzimy do sklepu, a ja już chcę wyjść. To nie mój świat. Już nie. Latynos dopada wieszaka z sukienkami, ma w sobie zdecydowanie więcej entuzjazmu ode mnie. Po chwili wyciąga dwie sukienki. Pokazuje mi je. Jego gust nie zmienił się przez te lata.
-Przymierzysz obydwie?-Słodko się uśmiecha.
-Przymierzysz obydwie?-Przedrzeźniam go.-Dawaj to-mówię wkurzona i idę do przymierzalni. Słyszę za sobą jego cichy śmiech, a chwilę później doganiające mnie kroki. Wchodzę do kabiny. Sukienki są piękne, ale nie dla mnie. Jak ja mogłam się zgodzić je przymierzyć? To wszystko przez niego. Mimo to zakładam pierwszą z nich z uśmiechem. Zwykła, kremowa sukienka, która sięga do kolan. Przeglądam się w lustrze. Mogło być gorzej. Odsłaniam zasłonkę i pokazuję się chłopakowi. On patrzy na mnie od góry do dołu i delikatnie się uśmiecha.
-Ślicznie wyglądasz.
-Taa...jasne.
-Wierz mi na słowo, mała.
-Nieważne-mówię i wchodzę z powrotem do przymierzalni. Przyglądam się sobie. Sukienka jest naprawdę ładna. Zdejmuję ją i zakładam następną. Wygląda tak jak ta sprzed pięciu lat. Jest granatowa w kwiatki. Jest śliczna. Zasłonka ponownie idzie w ruch. Carlos patrzy na mnie z zaskoczeniem w oczach.
-Jakbym cofnął się o pięć lat.-Patrzę się na siebie i delikatnie się uśmiecham. Czyli nie tylko ja to poczułam.
-Bierzesz ją-słyszę. Niepewnie na niego patrzę.
-Nie będę chodzić w sukience.
-Mel...proszę weź ją. Nie musisz w niej chodzić codziennie, ale miło jakbyś założyła ją na randkę.
-Czy to było zaproszenie?-Śmieję się.
-Może...
-To próbuj dalej-mówię i zamykam się w kabinie.
-I tak ci ją kupię-słyszę jego głos.-Kręcę głową z dezaprobatą. Chciałby. Przebieram się w swoje ciuchy. Biorę sukienki i wychodzę z kabiny. Carlos od razu bierze ode mnie materiał.
-Co ty robisz?
-Mówiłem, że ci ją kupię.
-Nie.
-No to patrz-mówi i idzie do kasy. Podchodzę do niego.
-Carlos, powiedziałam "nie".
-A ja powiedziałem "tak"-przewracam oczami. Czy on nie przyjmuje odmowy? Patrzę jak chłopak kupuje obydwie sukienki i odwraca w moją stronę.
-Musiałeś brać obie?-Pytam.
-Tak. Zdecydowanie-uśmiecha się.
-Zabiję cię-syczę.
-Też cię kocham, Mel-całuje mnie w policzek. Wzdycham.
-Niech ci będzie. Teraz chodźmy do jakiegoś normalnego sklepu.-Znowu ciągnie mnie w stronę jakiegoś sklepu. To dziwne, ale mam już szczerze dość. Dziwnie się czuję z faktem, że za nic nie płacę za te zakupy. Przystaję. On zaskoczony robi to samo.
-Co się stało?
-Ja...nie będę umiała ci oddać. Nie teraz.
-Już o tym rozmawialiśmy. Nie musisz mi nic oddawać.
-Muszę.
-Nie, naprawdę nie.
-Carlos...
-Melody, wiem co mówię, okey?
-Ja też.
-Chodźmy do tego sklepu-pokazuje głową w swoje prawo.-I nie odmawiaj mi. Wiem, co robię.-Wzdycham zrezygnowana i ruszam za nim.
-Chodźmy do tego-Carlos ciągnie mnie za rękę do sklepu. Patrzę na wystawę sklepową, praktycznie same sukienki. W jednym momencie się zatrzymuje.
-Do tego nie wchodzę.
-Czemu?
-A widziałeś co w nim jest?-Pytam retorycznie.
-Ciuchy?
-Ściślej mówiąc sukienki.
-No i? Kiedyś nosiłaś. Miałaś taką jedną...w kwiatki.
-Miałam. Teraz nie ubiorę.
-A dla mnie?-Patrzy na mnie proszącym wzrokiem. Patrzę na niego jak na idiotę. To cios poniżej pasa.
-Nie, Carlos. Nie założę sukienki.'
-Chodź, proszę. Chociaż przymierz.-Chłopak upiera się przy swoim.
-Nie-mówię stanowczo.
-Mel, proszę.
-Carlos, nie.-Wzdycha. Wygląda na zrezygnowanego. Widzę, że jest smutny.
-No dobra. Ale pierwszy i ostatni raz.-Jego twarz w jednym momencie rozświetla promienny uśmiech. Ciągnie mnie za rękę do sklepu. Nie wierzę, że się zgodziłam. Nie miałam na sobie sukienki odkąd Carlos wyjechał. Dużo rzeczy wtedy porzuciłam. Chyba chciałam od tego uciec. Jeśli on myśli, że do tego powrócę to się myli. Wchodzimy do sklepu, a ja już chcę wyjść. To nie mój świat. Już nie. Latynos dopada wieszaka z sukienkami, ma w sobie zdecydowanie więcej entuzjazmu ode mnie. Po chwili wyciąga dwie sukienki. Pokazuje mi je. Jego gust nie zmienił się przez te lata.
-Przymierzysz obydwie?-Słodko się uśmiecha.
-Przymierzysz obydwie?-Przedrzeźniam go.-Dawaj to-mówię wkurzona i idę do przymierzalni. Słyszę za sobą jego cichy śmiech, a chwilę później doganiające mnie kroki. Wchodzę do kabiny. Sukienki są piękne, ale nie dla mnie. Jak ja mogłam się zgodzić je przymierzyć? To wszystko przez niego. Mimo to zakładam pierwszą z nich z uśmiechem. Zwykła, kremowa sukienka, która sięga do kolan. Przeglądam się w lustrze. Mogło być gorzej. Odsłaniam zasłonkę i pokazuję się chłopakowi. On patrzy na mnie od góry do dołu i delikatnie się uśmiecha.
-Ślicznie wyglądasz.
-Taa...jasne.
-Wierz mi na słowo, mała.
-Nieważne-mówię i wchodzę z powrotem do przymierzalni. Przyglądam się sobie. Sukienka jest naprawdę ładna. Zdejmuję ją i zakładam następną. Wygląda tak jak ta sprzed pięciu lat. Jest granatowa w kwiatki. Jest śliczna. Zasłonka ponownie idzie w ruch. Carlos patrzy na mnie z zaskoczeniem w oczach.
-Jakbym cofnął się o pięć lat.-Patrzę się na siebie i delikatnie się uśmiecham. Czyli nie tylko ja to poczułam.
-Bierzesz ją-słyszę. Niepewnie na niego patrzę.
-Nie będę chodzić w sukience.
-Mel...proszę weź ją. Nie musisz w niej chodzić codziennie, ale miło jakbyś założyła ją na randkę.
-Czy to było zaproszenie?-Śmieję się.
-Może...
-To próbuj dalej-mówię i zamykam się w kabinie.
-I tak ci ją kupię-słyszę jego głos.-Kręcę głową z dezaprobatą. Chciałby. Przebieram się w swoje ciuchy. Biorę sukienki i wychodzę z kabiny. Carlos od razu bierze ode mnie materiał.
-Co ty robisz?
-Mówiłem, że ci ją kupię.
-Nie.
-No to patrz-mówi i idzie do kasy. Podchodzę do niego.
-Carlos, powiedziałam "nie".
-A ja powiedziałem "tak"-przewracam oczami. Czy on nie przyjmuje odmowy? Patrzę jak chłopak kupuje obydwie sukienki i odwraca w moją stronę.
-Musiałeś brać obie?-Pytam.
-Tak. Zdecydowanie-uśmiecha się.
-Zabiję cię-syczę.
-Też cię kocham, Mel-całuje mnie w policzek. Wzdycham.
-Niech ci będzie. Teraz chodźmy do jakiegoś normalnego sklepu.-Znowu ciągnie mnie w stronę jakiegoś sklepu. To dziwne, ale mam już szczerze dość. Dziwnie się czuję z faktem, że za nic nie płacę za te zakupy. Przystaję. On zaskoczony robi to samo.
-Co się stało?
-Ja...nie będę umiała ci oddać. Nie teraz.
-Już o tym rozmawialiśmy. Nie musisz mi nic oddawać.
-Muszę.
-Nie, naprawdę nie.
-Carlos...
-Melody, wiem co mówię, okey?
-Ja też.
-Chodźmy do tego sklepu-pokazuje głową w swoje prawo.-I nie odmawiaj mi. Wiem, co robię.-Wzdycham zrezygnowana i ruszam za nim.
-Chodźmy do tego-Carlos ciągnie mnie za rękę do sklepu. Patrzę na wystawę sklepową, praktycznie same sukienki. W jednym momencie się zatrzymuje.
-Do tego nie wchodzę.
-Czemu?
-A widziałeś co w nim jest?-Pytam retorycznie.
-Ciuchy?
-Ściślej mówiąc sukienki.
-No i? Kiedyś nosiłaś. Miałaś taką jedną...w kwiatki.
-Miałam. Teraz nie ubiorę.
-A dla mnie?-Patrzy na mnie proszącym wzrokiem. Patrzę na niego jak na idiotę. To cios poniżej pasa.
-Nie, Carlos. Nie założę sukienki.'
-Chodź, proszę. Chociaż przymierz.-Chłopak upiera się przy swoim.
-Nie-mówię stanowczo.
-Mel, proszę.
-Carlos, nie.-Wzdycha. Wygląda na zrezygnowanego. Widzę, że jest smutny.
-No dobra. Ale pierwszy i ostatni raz.-Jego twarz w jednym momencie rozświetla promienny uśmiech. Ciągnie mnie za rękę do sklepu. Nie wierzę, że się zgodziłam. Nie miałam na sobie sukienki odkąd Carlos wyjechał. Dużo rzeczy wtedy porzuciłam. Chyba chciałam od tego uciec. Jeśli on myśli, że do tego powrócę to się myli. Wchodzimy do sklepu, a ja już chcę wyjść. To nie mój świat. Już nie. Latynos dopada wieszaka z sukienkami, ma w sobie zdecydowanie więcej entuzjazmu ode mnie. Po chwili wyciąga dwie sukienki. Pokazuje mi je. Jego gust nie zmienił się przez te lata.
-Przymierzysz obydwie?-Słodko się uśmiecha.
-Przymierzysz obydwie?-Przedrzeźniam go.-Dawaj to-mówię wkurzona i idę do przymierzalni. Słyszę za sobą jego cichy śmiech, a chwilę później doganiające mnie kroki. Wchodzę do kabiny. Sukienki są piękne, ale nie dla mnie. Jak ja mogłam się zgodzić je przymierzyć? To wszystko przez niego. Mimo to zakładam pierwszą z nich z uśmiechem. Zwykła, kremowa sukienka, która sięga do kolan. Przeglądam się w lustrze. Mogło być gorzej. Odsłaniam zasłonkę i pokazuję się chłopakowi. On patrzy na mnie od góry do dołu i delikatnie się uśmiecha.
-Ślicznie wyglądasz.
-Taa...jasne.
-Wierz mi na słowo, mała.
-Nieważne-mówię i wchodzę z powrotem do przymierzalni. Przyglądam się sobie. Sukienka jest naprawdę ładna. Zdejmuję ją i zakładam następną. Wygląda tak jak ta sprzed pięciu lat. Jest granatowa w kwiatki. Jest śliczna. Zasłonka ponownie idzie w ruch. Carlos patrzy na mnie z zaskoczeniem w oczach.
-Jakbym cofnął się o pięć lat.-Patrzę się na siebie i delikatnie się uśmiecham. Czyli nie tylko ja to poczułam.
-Bierzesz ją-słyszę. Niepewnie na niego patrzę.
-Nie będę chodzić w sukience.
-Mel...proszę weź ją. Nie musisz w niej chodzić codziennie, ale miło jakbyś założyła ją na randkę.
-Czy to było zaproszenie?-Śmieję się.
-Może...
-To próbuj dalej-mówię i zamykam się w kabinie.
-I tak ci ją kupię-słyszę jego głos.-Kręcę głową z dezaprobatą. Chciałby. Przebieram się w swoje ciuchy. Biorę sukienki i wychodzę z kabiny. Carlos od razu bierze ode mnie materiał.
-Co ty robisz?
-Mówiłem, że ci ją kupię.
-Nie.
-No to patrz-mówi i idzie do kasy. Podchodzę do niego.
-Carlos, powiedziałam "nie".
-A ja powiedziałem "tak"-przewracam oczami. Czy on nie przyjmuje odmowy? Patrzę jak chłopak kupuje obydwie sukienki i odwraca w moją stronę.
-Musiałeś brać obie?-Pytam.
-Tak. Zdecydowanie-uśmiecha się.
-Zabiję cię-syczę.
-Też cię kocham, Mel-całuje mnie w policzek. Wzdycham.
-Niech ci będzie. Teraz chodźmy do jakiegoś normalnego sklepu.-Znowu ciągnie mnie w stronę jakiegoś sklepu. To dziwne, ale mam już szczerze dość. Dziwnie się czuję z faktem, że za nic nie płacę za te zakupy. Przystaję. On zaskoczony robi to samo.
-Co się stało?
-Ja...nie będę umiała ci oddać. Nie teraz.
-Już o tym rozmawialiśmy. Nie musisz mi nic oddawać.
-Muszę.
-Nie, naprawdę nie.
-Carlos...
-Melody, wiem co mówię, okey?
-Ja też.
-Chodźmy do tego sklepu-pokazuje głową w swoje prawo.-I nie odmawiaj mi. Wiem, co robię.-Wzdycham zrezygnowana i ruszam za nim.
_________________________________________________________
Przepraszamy, że tak długo musieliście czekać, ale.. no cóż...dużo się działo przez lipiec i sierpień. A teraz jeszcze doszła szkoła. Będziemy dodawać jak tylko będziemy mieć czas. Jeszcze raz przepraszamy.
Dziękujemy także za odwiedziny i komentarze. Mamy nadzieję, że was nie zawiodłyśmy. Do następnego ♥

czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział VIII

Stoję przed jego grobem. Słońce świeci, ale jest lekki wiatr. Oczy mam zamknięte, ale wyczuwam obecność Carlos'a obok siebie. Modlę się i wiem, że on też to robi. W dłoniach trzymam nasze wspólne zdjęcie. Moje i Ed'a. Ściskam je mocniej, próbując powstrzymać łzy. Carlos obejmuje mnie ramieniem. Nie wytrzymuję i zaczynam płakać. Tak bardzo chcę, by był przy mnie. Chcę zawsze tego pozytywnie nastawionego blondyna. Chcę Ed'a. Mojego Ed'a.
-Nie płacz, Mel...-Słyszę szept Latynosa. Biorę wdech. Staram się uspokoić. Carlos ma rację - nie mogę płakać. To nie przywróci mi Ed'a. Biorę kolejny wdech, spoglądam na nasze zdjęcie i kładę ja na nagrobku.
-Śpij spokojnie-mówię szeptem. Cofam się. Patrzę w górę. Na niebo. "Opiekuj się nim" to ostatnie co myślę przed odejściem. Kierujemy się w stronę wyjścia.
-Chcesz iść do sklepu teraz? Czy może lepiej wybierzemy się później?-Szepcze chłopak i uważnie mi się przygląda. Nagle przypominam sobie o ojcu. O mojej dawnej  paczce...bo...byłam z nimi tylko dla Ed'a, prawda? Nigdy mnie z nimi nic nie łączyło. Chyba, że narkotyki. Powinnam iść...do domu? Do ojca?-Mel...Słyszysz mnie?-Patrzę na niego nieprzytomnym wzrokiem. Nagle mnie oświeca. Profesor F. Ten sam, dzięki któremu poznałam Carlos'a. Ten sam, który wspierał naszą działalność muzyczną. Ten sam...który był dla nas bardziej jak przyjaciel, niż nauczyciel. Nasze oparcie...moje oparcie.
-Fitzpatrick-szepczę. Chłopak patrzy na mnie nic nie rozumiejąc.
-Co z profesorem F?
-Chcę go odwiedzić. Powinniśmy.
-Wiesz gdzie mieszka?
-Nie, ale...powinien być w szkole, nie? Mamy lipiec.
-Faktycznie...Chodźmy-obejmuje mnie ramieniem i skręca na dróżkę prowadzącą na teren naszej starej szkoły. Szkoła jest oddalona od cmentarza jakieś dwadzieścia minut drogi pieszo. Wiele tu nie ma bo same sklepy i to a la second-hand. Jesteśmy pod szkołą. Wielki parking, praktycznie obok wejścia. Budynek wydaje się mały, ale w środku wcale taki nie jest. Ma kolor niebieski co zawsze kojarzyło mi się z dobrocią i w sumie taka ta szkoła jest. Bynajmniej była...dla mnie. Kieruję się w stronę dobrze znanej mi sali muzycznej. Spędzałam tam większą część czasu. Z resztą Carlos też. W końcu podchodzimy do drzwi i chłopak delikatnie puka. Przy biurku, które jest na drugim końcu sali, siedzi pan Fitzpatrick. Zapisuje jakieś nuty. Cały on. Nie zmienił się...no może troszkę się postarzał, ale ciągle jest wysokim, chudym mężczyzną, który chodzi z uśmiechem na twarzy cały dzień. Dosłownie. Brązowe, obecnie siwe loki opadają na jego twarz, ale nie przejmuje się tym. O dziwno nie założył okularów, które leżą teraz obok reszty zapisek.
-Dzień dobry-mówimy na równo.
-Coś się stało?-Pyta nie podnosząc wzroku.
-Przyszliśmy odwiedzić starego znajomego-śmieje się Carlos. Uśmiecham się lekko, a profesor F zerka w naszą stronę.
-Sabine? Carlos? Nie wierzę własnym oczom. Zmieniliście się.-Uśmiecha się do nas szeroko i ściska na powitanie.
-To samo możemy powiedzieć o panu. Zmienił się pan.
-Przesadzasz Sabine Po prostu osiwiałem, nic więcej. No może mam jeszcze więcej zmarszczek, ale nic poza tym. Usiądźcie-mówi i pokazuje nam na krzesła, które jak zawsze są pod oknem. Spełniamy jego prośbę i już po chwili zajmujemy na nich miejsca.
-Dawno się nie widzieliśmy. Opowiadajcie co tam u was.-Profesor F siada na swoim krześle za biurkiem.
-Um...Nie wiem w sumie od czego zacząć. Jestem w zespole.
-Tak, Tak. Wiem. Big Time Rush, prawda?-Carlos przytakuje.
-Ja nie mam dużo do powiedzenia. Nic się nie zmieniło.-Nie mam zamiaru wspominać pewnych wydarzeń, które miały miejsce.
-Poważnie?
-Ostatnio graliśmy w Bromley-brunet zmienia temat za co jestem mu wdzięczna.
-Jak się grało w rodzinnym mieście?
-Świetnie. Szkoda tylko, że nie miałem czasu odwiedzić starych znajomych.
-Przecież teraz tu jesteś.-Już Carlos miał coś powiedzieć, kiedy po prostu wybuchnął śmiechem. Za chwilę i my zaczęliśmy się śmiać. Carlos patrzy na mnie z szerokim uśmiechem. Czuję się jak za starych dobrych czasów, kiedy to codziennie przesiadywaliśmy po lekcjach u profesora F. Odwzajemniam uśmiech i przenoszę wzrok na starszego mężczyznę. Przygląda nam się z uśmiechem.
-Wy jesteście parą?-Mam wrażenie, że bardziej stwierdził, niż zapytał.
-Nie-mówię i spuszczam wzrok.
-Jeszcze nie...-słyszę szept Carlos'a, ale udaję, że nic nie powiedział. Profesor F uważnie patrzy na Latynosa, po czym dziwnie się uśmiecha.
-Jeszcze, powiadasz?-Nasz nauczyciel nigdy nie krył się ze swoimi uwagami. To w nim uwielbiałam, ale teraz poczułam się nieswojo. Mam ochotę wyjść. Wyskoczyć przez okno. Cokolwiek, by nie siedzieć obok nich. Kątem oka widzę jak zaalarmowany Carlos zerka w moją stronę.
-Właśnie to powiedziałem.-Z jednej strony mam ochotę zabić bruneta, ale z drugiej czuję przyjemne ciepło w sercu. Nie odzywam się, bo zwyczajnie nie wiem co powiedzieć.
-Czemu zamilkłaś?-Teraz mam ochotę zabić pana F.
-A jak się panu powodzi?-Pytam.
-Nieładnie tak odpowiadać pytaniem na pytanie.
-Zwyczajnie nie mam co odpowiedzieć.
-To mówi samo za siebie, prawda?-Ponownie się uśmiecha.
-Nie wiem o czym pan mówi-dalej mam spuszczony wzrok.
-Rumienisz się-słyszę szept Latynosa tuż przy moim uchu.
-Wcale nie-zaprzeczam, choć czuję jak moje policzki stają się ciepłe.
-Przecież widzę.-Po brzmieniu jego głosu wyczuwam, że się uśmiecha.
-Musimy o tym gadać?-Nie wytrzymuję i lekko podnoszę głos. Chłopak wzdycha.
-Do tego tematu jeszcze wrócimy, Mel. A jak się panu powodzi?
-Całkiem dobrze, nie narzekam. Co was skusiło do odwiedzenia mnie?
-Pierwszy raz od dłuższego czasu byliśmy razem w mieście to postanowiliśmy wpaść, zobaczyć co tam u pana-Carlos ponownie się uśmiecha.
-Jak widać, nic ciekawego. Jestem trochę zarobiony bo robimy koncert charytatywny dla jednej dziewczyny z naszej szkoły. Jest chora na raka, a jej rodziców nie stać na leki.
-Koncert charytatywny? Można się jeszcze zapisywać?-Uśmiecham się. Wiedziałam, że Carlos nie pominie tego tematu.
-A co chcesz się zapisać ze swoim zespołem?-Nauczyciel zaczyna się śmiać. Pewnie uznał to za żart.
-Jasne. Mamy teraz trochę wolnego czasu. Z chęcią wystąpimy-mówi Carlos, a uśmiech nie schodzi z jego twarzy.
-Poważnie?
-Poważnie.
-Koncert jest za dziesięć dni.
-Zdążymy.
-Resztę prześlę ci mail'em albo się spotkamy, ok?
-Dobrze.
-To daj swój numer i zmykajcie bo mam jeszcze trochę pracy.
-Pomóc panu?-Pytam.
-Nie, dziękuje. Do zobaczenia-mówi i bierze kartkę z numerem Carlos'a.

*w hotelu*
Siedzę na parapecie i obserwuję Bromley. Pierwszy raz z takiej perspektywy. Słońce zachodzi. Przypominam sobie Ed'a. Wyobrażam sobie, że to on idzie spać, że to on jest słońcem. Czuję, jak Carlos kładzie głowie na moim ramieniu, a ręka oplata mnie według talii. Podszedł do mnie tak bezszelestnie, że podskakuję wystraszona.
-Nie bój się. To tylko ja, Mel...-szepcze mi do ucha. Ponownie przenoszę wzrok na Bromley, które staje się coraz ciemniejsze.
-Zaśpiewaj mi coś-mówię ledwie słyszalnie. Potrzebuję go teraz. Potrzebowałam wtedy...
-Coś konkretnego?
-Cokolwiek. Potrzebuję tego. Gubię się, wiesz? Co ja mówię? Zgubiłam siebie te pięć lat temu...-Chłopak delikatnie mnie podnosi i siada na parapecie, po czym sadza mnie bokiem na swoich kolanach i ponownie obejmuje w pasie.
-Chcesz pogadać...-stwierdza.
-Nie-przeczę, choć bardzo chcę wykrzyknąć co leży mi na sercu.
-Wiem, że tak. Mnie nie okłamiesz, Sabine.
-Po prostu...chciałabym wrócić do czasów, kiedy cały czas spędzaliśmy ze sobą. Kiedy mogłam zawsze na ciebie liczyć.
-Teraz też możesz.
-Wiem, ale...Jestem ćpunką, ojciec alkoholik...Ja i ty to dwa różne światy.
-Powiedziałaś, że zgubiłaś siebie..ja pomogę ci ponownie się odnaleźć.
-Nie wierzę, że mi się to uda...za dużo się zmieniło w moim życiu. Za dużo-jestem bliska płaczu.- Wyjechałeś. Zabolało. Ojciec stał się jeszcze gorszy. Bolało nie raz. I nagle nowa szkoła, nowi znajomi i Ed. Pomógł mi. Narkotyki mi pomogły.
-Tak ci się tylko wydaje. Spójrz na mnie-mówi, a ja podnoszę wzrok bo nie mam siły, by z nim walczyć.-Nie było dnia, godziny, minuty bym o tobie nie myślał odkąd wyjechałem. Kocham Cię, słyszysz? Czemu nie chcesz przyjąć mojej miłości, Mel?
-Bo się boje, że cię stracę, rozumiesz?
-Nie stracisz. Nie pozwolę na to po raz kolejny.
-A co jak ci się znudzę albo ty mi?
-Jesteś moją Melody, za którą tęskniłem. Jesteś moją Melody, która mnie dopełnia, która sprawia, że cały dzień chodzę uśmiechnięty.
-Nie odpowiedziałeś...-zauważam.
-Bo odpowiedź jest oczywista. Wpadłem po uszy. Zakochałem się jak wariat i tak też się zachowywałem przez te wszystkie lata, kiedy nie było cię obok mnie.
-A...jeśli to zadziała w drugą stronę.-Ryzykuję i zadaje kolejne pytanie. Wiem, że to niemożliwe. Nie mam zamiaru go stracić. Jestem tylko ciekawa jakie jest jego spojrzenie na tą sytuację.
-A zadziała?-Odpowiada pytaniem na pytanie.
-Spytałam pierwsza-mówię.
-Więc...jeśli...to nie ja będę twoim jedynym, odejdę. Ale będę na tyle blisko, by cię wpierać, bo...zawsze będziemy przyjaciółmi-jest pewny tego co mówi. Widzę w jego oczach, że jest pewny swych uczuć.-Więc teraz ty...zadziała?-
Nie mam wątpliwości, że go kocham. Ed i narkotyki byli czymś w stylu - dzięki temu o tym zapomnę. Ale nie zapomniałam bo...nie można zapomnieć swojej miłości. Nigdy.
-Carlos...chcę...przestać się bać.
-Czy to znaczy to co myślę?-Pyta mnie, a ja czerwienię się i spuszczam głowę.
-Ja...znaczy...
-Melody...-Zaczyna Carlos Wstaje i klęczy, a ja siedzę na parapecie.-Czy zostaniesz moją dziewczyną?
-Wstań-mówię cicho.
-Dopóki nie powiesz tak-mówi i uśmiecha się łobuzersko. Nic nie mówię, wpijam się w jego usta.
-Chyba wiesz co to znaczy.
-Mam dziewczynę-mówi i patrzy mi w oczy. Jest szczęśliwy, ja też. Wstaje i przyciąga mnie za rękę do siebie. Wtulam się w niego. Czuję się tak...bezpiecznie. Pierwszy raz od prawdopodobnie kilku lat. Niesamowite uczucie.
-Kocham Cię, Mel...
-Ja Ciebie też...-mówię niesłyszalnie. W głębi duszy mam nadzieje, że tego nie usłyszy lub nie zwróci uwagi na moje słowa. Tylko czemu tak bardzo się z tym kryję? Na to pytanie nawet ja nie potrafię odpowiedzieć.
-Jest późno. Chodźmy spać, Mel.-Niechętnie się od niego odsuwam i kieruję się w stronę łóżka. On kieruje się za mną. Siadam na dwuosobowym łóżku, dość dużym, chłopak zaś obchodzi je dookoła po drodze ściągając koszulkę i kładzie się po drugiej stronie. Po chwili namysłu ściąga też spodenki i zostaje w samych bokserkach. Odwraca się na bok i patrzy na mnie.
-Będziesz spała tak?-Łobuzersko się uśmiecha.
-A jak?-Odpowiadam pytaniem na pytanie. Wzrusza ramionami.
-Chcesz moją koszulkę?
-Mam swoją-odpowiadam lekko zmieszana. On cały czas się uśmiecha.
-I mam rozumieć, że masz zamiar jutro w niej stąd wyjść?
-I tak innych ciuchów nie mam. Chodzę w tym dzień w dzień. Nie raz w tym spałam.
-Właśnie dlatego pytam czy chcesz moją koszulkę.
-A ty w czym jutro pójdziesz?
-Przecież mam kilka rzeczy na zmianę.-No przecież, że ma.
-Jaka ja głupia...
-Wcale nie...-nachyla się i cmokna mnie w usta, po czym sięgna po koszulkę i mi ją podaje.
-Właśnie, że tak-przejmuję od niego bluzkę i kieruję się w stronę łazienki, gdzie się przebieram, po czym wracam do chłopaka. Wyszczerzył się.
-Tęskniłem za widokiem ciebie w moich koszulkach, wiesz?
-Chyba ostatni raz mnie tak widziałeś przed wczoraj.-Mój chłopak zaczyna się śmiać.
-Wiesz o co mi chodzi, mała.-Wzruszam ramionami i delikatnie się uśmiecham.
-No, chodź, przytul się. Nie krępuj się.
Kładę się i przytulam do chłopaka. Jest to dla mnie coś nowego. Nigdy nie miałam chłopaka. Nigdy mój najlepszy przyjaciel nim nie był, aż do teraz. I to bardzo przyjemne uczucie, gdyby nie ten strach przed utratą przyjaciela, który ciągle siedzi mi gdzieś tam w głowie.
-Dobranoc, skarbie...-Słyszę szept chłopaka. Odpowiadam mu ciche "dobranoc" i zamykam oczy. Przed zaśnięciem słyszę jeszcze słowa Latynosa.
-Nie mam zamiaru zostawić cię nigdy więcej...
_________________________________________________________
Mamy nadzieje, że się podoba. Liczymy na komentarze :)

Chciałabym was zaprosić na nasze osobne blogi.

BLOG SABINY. OPOWIADANIE O BTR - http://classic-love-with-btr.blogspot.com
MÓJ BLOG Z TŁUMACZENIEM OPOWIADANIA O BTR - http://ybwm-tlumaczenie.blogspot.com/
MÓJ BLOG Z OPOWIADANIEM. TU MACIE WYJAŚNIENIE O CZYM JEST - https://twitter.com/ily_katelyn/status/353799511493181441 A TU MACIE LINK - http://birds-story.blogspot.com/

I chciałybyśmy podziękować za ponad 1000 wyświetleń! DZIĘKUJEMY!
Do następnego ♥

wtorek, 2 lipca 2013

Rozdział VII


Blondyn odchodzi w stronę domu, a ja nie zmieniam swojej pozycji. Nadal patrzę się na swoje dłonie. Carlos zajmuje miejsce koło mnie. Żadne z nas nic nie mówi. Wokół nas unosi się nieprzyjemna cisza. Po jakimś czasie, nie wiem ile minęło, Latynos zaczyna rozmowę.
-Przepraszam..
Nie odpowiadam.
-Nie powinienem tego mówić..
Wstaję i ruszam do domu. Znów mam ochotę coś wziąć. Jak zawsze kiedy sprawy się komplikują.
Chłopak jednym zwinnym ruchem odwraca mnie w swoją stronę.
-Melody.. Przepraszam..
Próbuję się wyrwać, lecz jego ręka bardziej zaciska się wokół mojego pasu.
-Powiedz coś.
-Muszę wziąć-mówię szeptem.
On uważnie mi się przygląda, po czym przecząco kiwa głową.
-Nie pozwolę na to..
-Co ci tak zależy? Ćpałam te 5 lat jak ciebie nie było i jakoś się nie przejmowałeś. Do dzisiaj nie wiem czemu wyjechałeś bez pożegnania.
-Ja...Byłem u ciebie..tego dnia. Otworzył twój ojciec i...-chłopak spuszcza wzrok. Jak to był? Uważnie mu się przyglądam. Nie wiem czego się spodziewać.
-I co?
-Był pijany. Nie poznał mnie, więc się na mnie rzucił. Zacząłem mu wytykać, że nie powinien cie wychowywać i takie tam. Pobił mnie...dosyć mocno. On powiedział...
-Carlos.. Co powiedział?
Chłopak bierze ręce z mojej talii.
-Że zrobi wszystko by nasz kontakt się urwał.
Próbuję zapanować nad emocjami, które szargają mną od środka.
-A ty tak po prostu odszedłeś?
-Wywalił mnie-odzywa się szeptem. Jest bliski płaczu.
-I pozwoliłeś mi przez te wszystkie lata myśleć, że to ty jesteś dupkiem, który nie liczy się w moimi uczuciami?
-A jak miałem się z tobą spotkać? Co chwile nagrywanie, trasy, spotkania z fanami. Zostały mi tylko listy, rozumiesz?
-O których ja nic nie wiedziałam..- Wpatruję się tępo przed siebie. Wszystko wreszcie zaczyna układać mi się w logiczną całość.
Nagle przed oczami staję mi ojciec, który mnie uderzył. To było zaledwie kilka dni temu. W moich oczach wbrew mojej woli pojawiają się łzy.
-Tylko mi tu teraz nie płacz..- Chłopak nerwowo się śmieje, a w jego głosie czuć wahanie.
-Nie...ja...tylko..
-Ty co?- Pyta cicho, ledwo słyszalnie.
-Przypomniałam coś sobie.. Tyle.
-Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko, prawda?
Waham się. To mój przyjaciel. Tak?
-Pobił mnie. Tego dnia kiedy wyjechaliście z Londynu...
-Czekaj.. Mogłabyś powtórzyć, bo chyba się przesłyszałem.- Jego głos brzmi ostro, jak nigdy.
Nie potrafię nic wydusić. Płaczę. Nie wytrzymuję. Wyraz twarzy chłopaka gwałtownie się zmienia. Teraz widoczna tam jest tylko troska. Przyciąga mnie do siebie i zamyka w uścisku.
-Kocham Cię-mówię mu. Chwila...CO JA POWIEDZIAŁAM?
-Ja Ciebie też, Mel.
"Wychodzę" z jego uścisku. Przecież...My nie możemy być parą.
-Co jest?

-Nie możemy.
-Czego?
-Być razem, rozumiesz?
-Mogę wiedzieć czemu tak myślisz?
-Będziemy ze sobą miesiąc, dwa? A co potem? Koniec przyjaźni? Ja wrócę do swoich, do Londynu, a ty będziesz tu.
-Nie dam Ci teraz odejść.. Nie teraz, gdy wszystko może wrócić do normy.
-Jakiej normy? Jes-tem ćpun-ką. Jakiej części zdania tu nie rozumiesz?
-Pomogę ci, rozumiesz?
-Takim jak ja się nie da pomóc. Ed przedawkował. Czy teraz nie kolej na mnie?
-Ed?
-Przyjaciel.
Widzę jego uśmiech.
-Razem damy radę..
Nie wiem co odpowiedzieć.  Spuszczam wzrok na moje buty.
-Ja już przestałam w to wierzyć, wiesz?
Chłopak nic nie powiedział. Po prostu mnie przytula. I to mi wystarcza. Ja sama także nic nie mówię. I nagle przypomina mi się dzień, w którym się poznaliśmy.
Wyszłam ze szkoły. Na moje nieszczęście zaczęło padać. "Super". Postanowiłam, że zaczekam w szkole. Siedziałam na ławce i czekałam. Raczej nie zapowiadało się na poprawę pogody. Westchnęłam zrezygnowana. "No cóż. Z cukru nie jesteś." Wyszłam i po chwili już byłam mokra. Szłam dalej.
-Zaczekaj-usłyszałam czyiś krzyk. Odwróciłam się. "Czy ten chłopak nie chodzi ze mną na hiszpański i matematykę?"
 Spojrzałam na niego zdziwiona. Na pewno mnie wołał?
-Widzę, że nie masz parasola, ani nic. Odprowadzę cię-uśmiechnął się do mnie.

-Wow...Dziękuje, ale...Jesteś pewny?
-Jasne. Jestem Carlos.
-Sabine- uśmiechnęłam się.
-Śliczne imię. Chodzimy razem na hiszpański i matematykę, prawda?
-Tak-odpowiedziałam szeptem. "Zapamiętał mnie’’.
-Czemu szepczesz?- spytał mnie...szeptem. Zaśmiałam się.-Masz uroczy śmiech-powiedział, a ja się zarumieniłam.
-Dziękuję.- Ponownie się zaśmiałam.- Powiedz mi.. Co cię tak podkusiło, żeby do mnie podejść?- Spojrzałam na niego zaciekawiona.
-Nie chciałem, żebyś zmokła.-ponownie ruszył, a ja razem z nim.
-Nie jestem z cukru-odpowiedziałam.
-Ale mogłabyś się przeziębić.
-No to co? Każdy choruje.
-Nie byłoby cię w szkole.
-Do czego zmierzasz?- Zatrzymałam się i oczekiwałam jakieś sensownej odpowiedzi.
-Słyszałem od Fitzpatrick'a, że śpiewasz.
-Profesor F?- Przerywam mu.-Przepraszam...Kontynuuj- Powiedziałam lekko zmieszana.
-Nic się nie stało-uśmiechnął się do mnie-może pójdziemy do jakieś kafejki i wszystko ci wyjaśnię?
-No nie wiem...
-Nie daj się prosić-zatrzymał się i spoglądał mi w oczy.
-Ok-dałam za wygraną.
-O czym myślisz, mała?- Moje rozmyślanie przerywa głos Carlosa.
-O nas...znaczy..- Spuszczam wzrok.
-Tak?- Pyta uśmiechnięty i daje moje włosy za ucho.
-Pamiętasz dzień, kiedy...-Czemu tak ciężko mi o tym mówić-kiedy się poznaliśmy?
On kiwa lekko głową.
-Nie mógłbym zapomnieć.

-Ja też-mówię szeptem.
Carlos niepewnie sadza mnie na swoich kolanach.
-Co cię tak wzięło na wspomnienia?
Nie odpowiadam, bo zwyczajnie nie wiem co. Kładę głowę na jego ramieniu.
-Będziesz moim przyjacielem już zawsze?

-Zawsze-szepcze.
-Obiecujesz?- Również szepczę.
-Obiecuję, Melody.
Nachylam się i całuję go w policzek, po czym ponownie kładę głowę na jego ramieniu.
Czuję jak się uśmiecha.
-Pojechałbyś ze mną do Bromley?- Podnosi moją głowę i patrzy na mnie. -Chcę iść nad grób Ed'a.
-Jasne, że z tobą pojadę.
-Kiedy?
-A kiedy chcesz?- Odpowiada pytaniem na pytanie.
-Jak najszybciej to możliwe.
-To jedziemy na zakupy-mówi i oboje wstajemy.
-Po co?
-Kupisz w końcu jakieś ciuchy.
 -Przecież nie mam pieniędzy.
-Przecież to nie problem.
-Chyba ich nie ukradnę?
-Masz mnie. Zapomniałaś?
-Na pewno od ciebie nie pożyczę. Nie mam pracy, nie będę umiała oddać.
-To prezent. Chodź-mówi i kieruje się w stronę salonu.  Chcąc nie chcąc idę za nim.
-Carlos, ale ja tak nie chcę.
-Jak?- Odwraca sie w moją stronę.
-Brać od ciebie wiedząc, że nie mam jak się odwdzięczyć.
-Wiem jak możesz się odwdzięczyć.
-Jeśli myślisz o tym o czym ja...
-Buziak-uśmiecha się i nadstawia policzek.
-Już dzisiaj dostałeś-zauważam.
-A drugie?- Pyta i odwraca się z drugim policzkiem.
-No okej-mówię. Zbliżam się do niego.
-Carlos!- Brunet się odwraca przez co całuję go w usta. Chłopak chce się odsunąć, ale nie pozwalam mu, zarzucając ręce na jego szyję. Jest zdziwiony, odsuwa się. Bierze mnie za nadgarstek.
-Kiedy?- Pyta. Patrzę na swój nadgarstek i wyrywam rękę. Spuszczam wzrok. Kiedy ostatni raz się cięłam? Pół roku temu? Tak, chyba tak. Zaczęłam praktycznie po wyjeździe Carlos'a.
-Już z tym skończyłam, ok?
Latynos delikatnie łapie mnie za podbródek.
-Kiedy?- Pyta miękko.

-Pół rok temu...Chyba.
-Chyba?
-Nie wiem. Nie liczyłam. Coś około pół roku.
- Kiedy zaczęłaś?
Mam wrażenie, że zna odpowiedź na to pytanie, tylko chce się upewnić.
-Jakoś...po twoim wyjeździe-mówię ledwo słyszalnie. Carlos zaciska szczękę.
-Tak bardzo cię przepraszam..- Mocno mnie przytula.
-Za co?
-Za to, że się tak szybko poddałem, że nie próbowałem się z tobą pożegnać, że nie próbowałem cię zatrzymać przy sobie.
-Nie przepraszaj..
Widzę, że Kendall wraca na górę. Czuję się źle, że pocałowałam Carlos'a na jego oczach. Odrywam się od Latynosa.
-Kendall. Czekaj-mówię i doganiam go u szczytu schodów. -Przepraszam.
-Za co?- Stara się udawać obojętnego, ale widzę, że nie jest.
-Wiesz...przepraszam. Chyba chciałeś pogadać z Carlos'em...nie przeszkadzam wam-ruszam do swojego pokoju.
 
            *perspektywa Kendall'a*

Dziewczyna rusza do pokoju, a ja schodzę na dół. Carlos siedzi na kanapie i głowę ma schowaną w dłoniach.
-I jak?- Pytam.
-Nie wiem-odpowiada.
-Jesteście razem czy...-nie daje mi to spokoju.
-Chyba...Znaczy...Nie, ale...Pocałowała mnie.
-Widziałem-kiwam głową.
-Sprawdziłbyś samolot do Londynu?
-Wyjeżdża?
-Ja razem z nią, ale wrócimy. Jedziemy na jakieś dwa dni.
-Okej, idę sprawdzić. Jak coś to rezerwować?
-Tak, nawet jak będą na dzisiaj. A ja idę z Mel do sklepu.
-Dobra, jak coś to będę u siebie-mówię i ruszam na górę, gdzie znajduje się mój pokój.

                          
*Carlos*

Patrzę jak Kendall znika na schodach, po czym sam kieruję się w stronę pokoju Mel. Pukam cicho i po chwili słyszę "proszę".
Otwieram drzwi i zaglądam do środka. Dziewczyna leży na łóżku. Podchodzę do niej i kładę się obok. 
-Gotowa?
 -Zależy o co pytasz?- odpowiada pytaniem. Odwracam się na bok i spoglądam na jej twarz. Chcę zapamiętać każdą część. Chyba boję się, że znów ją stracę, ale...Pocałowała mnie. To znaczy...Chyba...
-Czemu...- Boję się, że powiem coś głupiego-mnie pocałowałaś?- dokończyłem szeptem. Zamyka oczy. Wygląda tak jakby nad czymś myślała.
-Powinniśmy się spakować.
-Nie odpowiesz?
-Nie jestem gotowa-mówi i wstaje z łóżka. Siadam i przyglądam jej się. Po chwili jednak zdaję sobie sprawę, że to bez sensu. Niekontrolowanie wzdycham.
-Pójdę się spakować.- Wychodzę i spotykam w drzwiach Kendall'a.
-Samolot za godzinę. Bilety zarezerwowane, masz-Mówi i daje mi wydrukowaną kartkę.
-Nie zdążymy.
-Jedź, rzeczy kupicie na miejscu.
-Mel-odwracam się do dziewczyny.-Mamy samolot, chodź.
Prawie niezauważalnie kiwa głową i wychodzi z pokoju. Łapię ją szybko za rękę i tak oboje schodzimy na dół.
Biorąc pod uwagę odległość od domu na lotnisko, szybko żegnam się z chłopakami. Po chwili siedzimy w aucie blondyna, który nas tam zawozi.  Znów wpatruję się w Sabine. Coś mnie kusi i całuję dziewczynę w policzek.
-Będzie dobrze-szepczę do jej ucha. Czuję jak ona drży. Kręci głową na nie.
-Dlaczego mi nie wierzysz?
Mel delikatnie wzrusza ramionami.
-Hej.. mała.. Spójrz na mnie..
Sabine gwałtownie kręci przecząco głową.
-Mel.. Proszę..
Dziewczyna po chwili przenosi na mnie swój wzrok.
-Przejdziemy przez to razem, pamiętaj..
Nie umiem się powstrzymać przed delikatnym muśnięciem jej ust. Odsuwam się od niej, ale głaszczę ją po policzku.
-Ja nie potrafię Carlos. Nie widzieliśmy się pięć lat. Jestem z wami kilka dni. Nie mogę, rozumiesz? Czuję jakbym cię w ogóle nie znała.
-Jestem cały czas taki sam.
-Ale ja nie. Nie jestem tą Melody, z którą grałeś i śpiewałeś.
-Jesteś tą Melody, w której zakochałem się kilka lat temu. Tylko trochę zagubioną.
-Nie widziałeś mnie przez pięć lat. Nie wiesz jaka jestem.
-Ludzie nie zmieniają się od tak. Moja Mel nadal gdzieś tam jest. Jestem pewien, że to ty się ukrywasz.
Spogląda na mnie. Patrzy mi prosto w oczy. Wygląda na złą.
-Gówno prawda, Carlos-odpowiedziała. Ja sam już się nie odezwałem.
          *W samolocie*


Po raz kolejny zerkam w stronę Sabine. Śpi, głowę ma opartą o okno. Jej włosy opadają na jej twarz, więc sprawiam, że znajdują się za uchem. Zmieniła się, owszem. Już nie ma tej dziecięcej urody, w której się zakochałem, a ja sam nie jestem już chłopcem. Jesteśmy dorośli, a zachowujemy się jak szczeniaki. Staram się zapamiętać każdy szczegół. Całą jej twarz. Boję się, że wyjazd do Bromley jest przykrywką, by ode mnie uciec. Nie mogę do tego dopuścić. Nie mogę ponownie jej stracić.

_____________________________________________________________________
No i napisałyśmy kolejny ;) Prosimy o komentarze, one naprawdę motywują.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział VI


Leżę na łóżku w pokoju gościnnym, który obecnie jest moim pokojem. W głowię cały czas słyszę głos Carlos'a. Kocham kiedy śpiewa. Brakowało mi tego przez ostatnie lata. On gra w zespole. Gdybym wiedziała, że wystarczy się rozejrzeć, by poznać odpowiedzi na większość nurtujących mnie pytań, wszystko byłoby łatwiejsze. W mojej głowie nadal tkwiło jedno pytanie: Dlaczego nic mi nie powiedział? Dlaczego nie poinformował mnie o swoim wyjeździe? Sprawdzam na zegarku, która godzina. 8:47. Chłopacy powinni już być na nogach. Wychodzę po cichu z pokoju. Na korytarzu zastaję Carlos'a.

-Dzień dobry. Wyspałaś się?- Brunet uśmiecha się do mnie.

-Tak. Chciałam z tobą pogadać.-Mówię.
-Obawiam się, że teraz nie zdążymy. Razem z chłopakami musimy jechać do studia. Chyba, że masz ochotę pojechać z nami?
-Z chęcią, ale co ja tam będę robić?
-Spędzać miło czas w naszym towarzystwie i może napiszesz z nami piosenkę, hę?
-Ok

W towarzystwie chłopaka schodzę na dół.

                           ……………………………………………………….

Rozglądam się po plaży. Słońce przyjemnie grzeje, na chwilę zapominam o ogarniającym mnie zmęczeniu. Skoro samo siedzenie na fotelu jest takie męczące, jak muszą czuć się przyjaciele Carlosa, gdy muszą w tym czasie pracować? Samo słuchanie było bardzo przyjemne. Ich piosenki wpadają w ucho, a głosy przyciągają. Fajnie było ponownie usłyszeć głos Carlosa. Wraz z tą myślą przenoszę na niego wzrok. Przygląda mi się.

 -Co taka zamyślona?- Pyta mnie.
-Nie, nic-mówię i kiwam głową przecząco.

Przyglądam się słońcu, które pomału znika za horyzontem.

-Chciałaś o czymś porozmawiać..- Ponownie zagaduje.

-Co?- Pytam zdezorientowana.

-Rano mówiłaś, że chcesz pogadać.

-ohh..- Zaczynam rozumieć. Wzdycham.

Obejmuję nogi ramionami i wpatruję się w błękit oceanu.

-Mówiłeś, że musiałeś wyjechać, rozumiem.. tylko.. Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś, tylko zniknąłeś tak z dnia na dzień?

Chyba się popłaczę. Zerkam na niego. Ma spuszczoną głowę i rysuje coś na piasku. Nic nie mówi, co po chwili zaczyna mnie denerwować.

-Nie odpowiesz?

-Nie wiem jak, Melody- mówi szeptem.

Coś ściska mnie w żołądku. Unoszę wzrok na ściemniające się niebo i próbuję nie dać wypłynąć łzom, które cisną się do moich oczu.

-Musiał być jakiś powód..- Odpowiadam tym samym tonem. -Chyba, że....miałeś mnie po prostu dość..- Dodaję i wycieram łzę, która mi umknęła.

Chłopak przytula mnie.

-Kocham cię, a ty mi mówisz, że miałem cię dość?

-Tak.- Patrzę na niego.

-Nigdy tak nie mów, słyszysz? Wiele dla mnie znaczysz.

-To dlaczego mnie zostawiłeś bez żadnej wiadomości? Dlaczego tak po prostu wyjechałeś?

Puszcza mnie ze swoich objęć i przeciera twarz ręką. Prostuję nogi i przenoszę wzrok na ocean.

-Czyli się nie dowiem?

-Dowiesz, ale...nie teraz. To nie jest takie proste...

Pozostawiam jego wypowiedź bez słowa. Wstaję. Mam ochotę coś wziąć. Chłopak uważnie mnie obserwuje.

-Jest tu gdzieś w pobliżu jakiś klub?- Nie patrzę na niego.
-Czemu pytasz?- Wstaje i on.
-Jest czy nie?- Pytam głośniej.
-Nie puszczę cię tam.
-Nie masz nic do gadki.
-Martwię się, rozumiesz?
-To ty nic nie rozumiesz.-Mówię i idę dołączyć do reszty chłopaków.
-Czekaj-łapie mnie za nadgarstek.-O czym ty mówisz?- W jego oczach dostrzegam troskę.

Spuszczam wzrok.
-O niczym.- Wyrywam się.
-Czekaj, Mel. Jestem twoim przyjacielem czy nie?
-Niestety tak-mówię do siebie z nadzieją, że nie usłyszał.
-Jak to niestety?

A jednak. Patrzę mu prosto w oczy. Czy widzi moją miłość do niego? Zbliżam się do niego. Przygląda mi się z uwagą.

Jestem coraz bliżej jego ust. Brakuje niewiele.
-Dołączycie w końcu do nas?!- Słyszę krzyk Kendall'a. Odwracam głowę w tamtą stronę. Cofam się.

-Idziemy już-mówię z uśmiechem. Ruszam do nich, nie patrzę na Carlos'a. Słyszę tylko jak kieruje się za mną. Boję się odwrócić do niego. Boję się cokolwiek powiedzieć. Boję się jego reakcji. Siadam między Logan'em, a James'em.

-Jest tu gdzieś niedaleko klub?- Pytam.

-Jest. na końcu tej alejki.- Mówi James i wskazuje mi drogę. Przygląda mi się.- Dlaczego pytasz?

-Może byśmy tam poszli?

-W sumie.. to nie jest taki zły pomysł.-  Logan kiwa głową.

-Melody.. proszę- mówi szeptem Carlos. Udaję, że nie słyszę.
-A wy?- Zwracam się do reszty.
-Z chęcią-mówi Kendall, który od kilku minut odbija piłkę siatkową.
-Ja muszę odmówić-rezygnuje James.

-Carlos?- Logan zwraca się do latynosa.

-Idę-mówi i patrzy mi w oczy.

-Świetnie-uśmiecham się do wszystkich.

Patrzę, jak przyjaciele Carlosa zbierają swoje rzeczy. James odchodzi w stronę domu, my natomiast wchodzimy w uliczkę, przy której znajduje się klub. Po kilku minutach spokojnego marszu naszym oczom ukazuję się spory budynek. "Bingo" myślę. Wchodzimy do środka. Głośna muzyka. Coś co lubię. Rozglądam się. Gdzieś tu muszą być dilerzy.
-Kogoś szukasz?- Krzyczy Carlos.
-Co? Nie, nie-mówię szybko.

Chłopak uważnie mi się przygląda.

-Kto zatańczy?- Pytam.
-Ja z chęcią-odzywa się Kendall i po chwili ląduję z nim na parkiecie.

Czuję się jak jeszcze kilka dni temu. Tylko wtedy tańczyłam z Ed'em. Też blondynem. Mam deja vu. Potrząsam głową, by odepchnąć niechciane myśli. Po jakimś czasie nie wytrzymuję.
-Idę do łazienki.- Próbuję przekrzyczeć muzykę.

-Ok, będę czekał przy barze z chłopakami.
Rozglądam się ponownie i po chwili odnajduję grupę ludzi, którzy przypominają moją dawną paczkę. Podchodzę do nich.
-Czego?- Mówi jeden z pięciu chłopaków.
-Macie może...
-Mamy-mówi jeden z nich. Nie zauważyłam go wcześniej.-Czemu pytasz?
-Bo ich potrzebuję.
-Rozumiem. Ile masz przy sobie?
-20 dolarów-patrzę pewna, że za taką kwotę mi nie dadzą.
-Starczy ci na niewiele.
-Lepsze to niż nic.



                                                      *Carlos*



Cały czas przyglądałem się Melody i Kendall'owi. Głównie Mel. Kendall rusza w naszą stronę, a Sabine idzie w przeciwnym kierunku.
-Co się dzieje?-Pytam.
-Musiała iść do łazienki.

Kiwam głową, jednak to wcale mnie nie uspakaja.

-Czemu w ogóle....Boże.-Wyrywam się i biegnę, na ile to możliwe, na drugi koniec Sali. Rozglądam się, ale nie mogę jej....JEST!
Gada z jakimś kolesiem. Podchodzę do nich.
-Co ty robisz?- Odwracam ją do siebie.
-O co ci chodzi?- Odzywa się rozbawiona.
-Wzięłaś?
-No i?
-Chodź do domu.
-To twój laluś?- Pyta jakiś brunet.
-Przyjaciel.
-Chodź, proszę.

Przygląda mi się.
-Nie? -Znowu się śmieje. -Może też weźmiesz?

-Nie, dzięki. Pójdziesz sama czy mam ci pomóc?
-Się stresujesz, kochanie.
-Kochanie?- Pytam niepewny tego co usłyszałem.
-Kocham cię, ale do siebie nie pasujemy, skarbie.
-Kochasz mnie?- O czym ona gada?
-I to bardzo.-Mówi szybko i całuje mnie...w usta.
Odwzajemniam pocałunek. A co jeśli ona tak gada tylko po tych narkotykach i to nie prawda?

-Jeśli mnie kochasz to zrobisz coś dla mnie?- Szepczę jej do ucha.
-Wszystko-odpowiada.
-Chodźmy do domu.
-Dobrze-odpowiada i robi minę obrażonego dziecka. Łapię ją za rękę i wracamy do chłopaków.

-Nie wiem jak wy, ale my się zbieramy.

-Coś się stało?
-Pocałowałam Carlos'a!- Krzyczy Mel i się śmieje.
-Co?- Pytają.

-Nic się nie stało. - Odpowiadam i biorę ją za rękę, ciągnąć w stronę wyjścia. Wychodzimy na świeże powietrze.
-Wzięła-informuję ich.
-Czyli cię nie pocałowała?- Pyta Kendall.
-Pocałowała.
-Carlosss- zaczyna dziewczyna-Dasz mi buzi?- Znowu się chichra.
-Mel, proszę cię.

-Nie dasz?- Robi smutną minę. Biorę ją na ręce i ruszam z chłopakami w stronę samochodu Kendall'a. Ona obejmuje mnie ramionami wokół szyi.

-Wyjdziesz za mnie?- szepcze.

-Ile tego wzięłaś?- Pytam rozbawiony.

-Tylko troszeczkę, tato.

Kręcę głową i wchodzę z Mel do auta.



                                                 *Następny dzień*



Budzę się. Jestem w domu chłopaków. Nie mam pojęcia jak się tu znalazłam. Powoli się podnoszę. Coś jest nie tak. Czuję się jakbym...brała. Chyba nie wzięłam? Mam nadzieję. Miałam z tym skończyć. Przecieram twarz dłonią i patrzę,  która godzina. 10:47?! Ja tyle spałam?! Powoli wstaję. O której w ogóle poszłam spać? Wstaję z łóżka i idę do łazienki. Patrzę na swoje odbicie w lustrze. Odkręcam kran. Ochlapuję twarz wodą i wycieram w ręcznik. Wychodzę kolejno z łazienki i pokoju. Schodzę na dół. Słyszę, że chłopcy oglądają telewizję. wchodzę do pokoju i rozglądam się. Cztery pary oczu w jednym momencie przenoszą się na mnie. Czuję się dziwnie. Spuszczam wzrok.
-Dzień dobry.

-Jak się czujesz?- Słyszę głos Carlosa. Wzruszam ramionami.
-Raczej dobrze.

Chłopak wzdycha. Co się wczoraj wydarzyło?
-Siadaj.- Klepie wolne miejsce koło siebie, a ja spełniam jego prośbę.

-Jesteś głodna?- Na pytanie Carlosa jedynie delikatnie kiwam głową na tak.
On ciągnie mnie za rękę do kuchni.
-Na co masz ochotę?- Zerka na mnie.
-Płatki?- Latynos kiwa głową.

-Sama se zrobię.
-Ja się dzisiaj tobą zajmuje, kochanie.-Jestem zdziwiona. Co? Czy on...

Nie odzywam się.

-Nie dasz mi buzi?-Pyta i robi smutną minkę.
Czuję, że jestem cała czerwona.
-Wyjdziesz za mnie?
Spuszczam głowę. Co ja wczoraj robiłam?
-Co ja zrobiłam? -Opieram się o blat stołu.
Nagle staje się poważny. Zaczynam się bać. Wyciąga mleko z lodówki.
-Wzięłaś-odpowiada.

Nie wiem co powiedzieć. Wpatruję się w moje splecione ręce.

-Dlaczego?- pyta.
Milczę. Chwilę trwamy w ciszy.

-Nie dowiem się?

-Nic nie pamiętam...
-Jeśli to jest wymówka...

-To co? Ty też masz przede mną tajemnicę!

-Wiesz o mnie wszystko.
Podniósł głos tak jak ja.
-To czemu wyjechałeś bez pożegnania? Dalej twierdzisz, że wszystko o tobie wiem? To ty mnie zostawiłeś.
-Pisałem listy! To ty nie odpowiadałaś.
-Dobrze, wiesz jaka jest sytuacja w domu. Dobrze wiesz, że ojciec je chował.-Odwraca się do mnie plecami.

-Rozumiem.- Mówię.-Miałam tu nie przyjeżdżać. Wyniosę się jeszcze dzisiaj. Wybiegam z domu. Biegnę przed siebie.
Pierwsze łzy pojawiają się na moich policzkach. Siadam na ławce, która jest niedaleko domu chłopaków. Słyszę głosy. Pewna, że to Carlos wstaję i biegnę dalej. Zatrzymuję się dopiero w jakimś parku.
-Goniłem cię całą drogę.-Kendall?
Siadam na pierwszej lepszej ławce.
-Po co?
On siada koło mnie.
-Wybiegłaś, a Carlos zamknął się w pokoju. Coś musiało się stać.
-Zapytaj Carlos'a.
-Pytam ciebie.
-Nie powinnam tu przyjeżdżać.
-Dlaczego tak myślisz?- Przygląda mi się. Czuję się nieswojo.
-Wystarczyło mi to co usłyszałam od niego.
-Sabine.. On tak nie myśli.
-Oczywiście-odpowiadam z sarkazmem.
-Był zły. Nie bierz tego do siebie.
-Był zły na mnie o coś czego nie zrobiłam.
-Może miał powód?
-Gadasz jak on. Mam was dość!
-Spokojnie. Nie dajmy się ponieść emocjom.
-Dobrze, że wczoraj wzięłam. Zrobię to też dzisiaj, jutro i w każdy kolejny dzień. To jest mój świat i...
Czuję na sobie jego usta. Kendall właśnie mnie całuje. Odpycham go. Patrzę na niego zdziwiona.
-Ja.. Przepraszam..- Chłopak drapie się po karku. -Wiem, że kochasz Carlos'a....Nie powinienem.
-Co?
-Wczoraj...Po tym jak wzięłaś to cały czas wyznawałaś mu miłość.
Patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami.
-Boże....
-Czyli to prawda? Proszę, nie okłamuj mnie.
Patrzę na niego nie wiedząc co odpowiedzieć. Powiedzieć prawdę? Jeśli nie powiem to zranię Carlos'a i okłamię samą siebie, a jak powiem to zranię blondyna.
-Tak...mi się wydaję.
Kendall kiwa głową ze zrozumieniem. 
-Chodź, wracajmy..
-Nigdzie nie idę. - Gwałtownie kręcę głową.
-I tak będziesz musiała wrócić.. Im szybciej tym lepiej, nie sądzisz?
-Wracam, ale do Londynu.
-Sabine, nie żartuj sobie..- patrzy na mnie, a w jego oczach maluje się zaniepokojenie.
-Jestem poważna.
-Nie wydaje mi się. Nie rób tego pod wpływem impulsu. Porozmawiaj z nim.
-Rozmawiałam dzisiaj rano.
-To nie wyglądało na rozmowę..
-No właśnie.
Nie odpowiada, za to ciągnie mnie za rękę i zmusza do wstania. Zaczyna kierować się w stronę domu. Nawet nie mam siły by się wyrwać. A może nie chcę? Po chwili z pomocą blondyna dochodzę do domu.
-Kendall to ty?- Głos Carlos'a. O nie..
Zatrzymuję się.
-Ja chyba jednak podziękuję.
Kendall nie zważa na moje słowa.
-Tak, to ja. Mógłbyś przyjść do ogrodu?- Właśnie tam ciągnie mnie siłą. Słyszę jak ktoś schodzi po schodach. To pewnie brunet.
Nie mając innego wyjścia siadam na hamaku.
-Nienawidzę cię-Mówię.
On jedynie się uśmiecha.
-Tak, tak.
-Co chcesz Kend....Mel.
-To ja zostawię was samych.- Kendall klepie Carlosa po plecach, po czym odchodzi w stronę domu.

__________________________________________________________________

Długi wyszedł. Dość długo go pisałyśmy. Mam nadzieję, że się podoba. Do następnego <3

http://www.youtube.com/watch?v=rLm_aSP369M